Historia Parafii

Powstawanie kościoła w Stanisławiu Górnym.

Budowa kościoła parafialnego w Stanisławiu ma swoją długą historię. Było to pragnieniem wielu mieszkańców wsi Stanisław Dolny i Stanisław Górny, bardzo oddalonych od ośrodków życia religijnego. Trudno ściśle określić, kiedy powstała myśl o budowie na tych terenach obiektu sakralnego, gdyż przed II wojną światową w obu wsiach Stanisław panowała nędza i głód (znaczny procent ludności emigrował do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu zarobku), toteż w ówczesnych warunkach takie plany już w zalążku musiały się wydawać nierealne. Lata wojny upamiętniły się stanisławianom jako czasy grozy, lęku, ustawicznego zagrożenia życia. Wielu mieszkańcom tych wsi wojna niosła prześladowania i śmierć: ginęli na frontach walk, w obozie oświęcimskim, jako ofiary pacyfikacji. W tę czarną noc okupacji, ludzie niepewni jutra nie załamywali się, nie tracili wiary w zwycięstwo dobra nad złem. W kościołach Zebrzydowic, Marcyporęby i Wysokiej z ufnością żarliwie zanosili modły o nadejście lepszych czasów. W tym ciężkim czasie po raz pierwszy wysunięto projekt budowy kaplicy w Stanisławiu Górnym. Jego autorem był ówczesny sołtys Wincenty Sarapata, b. oficer wojska polskiego, człowiek światły, oddany społeczeństwu. Zginął w obozie w Oświęcimiu w 1942 roku.

Również mieszkańcy Stanisławia Górnego, którzy cudem uniknęli pacyfikacji po doszczętnym spaleniu przez Niemców przysiółka Draboż (jako formy represji za pomoc oddziałom partyzanckim), składali w podzięce obietnice wzniesienia kaplicy jako wotum wdzięczności całej wsi za ocalenie z łask Opatrzności.
Pierwsze lata po wyzwoleniu – przemiany ustrojowe, zmiana orientacji politycznych, chaos ideowy – nie sprzyjały realizacji tych zamierzeń. Jednakże już na przełomie lat 40-50-tych spora grupa mieszkańców obu wsi podejmuje inicjatywę przeniesienia do Stanisławia starego, zabytkowego kościoła drewnianego z pobliskich Przytkowic. Ludzie gotowi byli wesprzeć materialnie ten plan: małżeństwo Waleria i Jan Jędrzejczykowie przeznaczali na kościół dorobek całego życia, małżeństwo Anny i Tomasza Hodurów ofiarowało plac pod budowę, ówczesny proboszcz przytkowicki gorąco popierał tę inicjatywę. Powstał Komitet Budowy Kościoła, który rozpoczął starania (wraz z proboszczem z Marcyporęby, ks. J. Wolnym) w Kurii Metropolitalnej, a także w WRN w Referacie d.s. Wyznań. Nie były to jednakże lata sprzyjające podobnym przedsięwzięciom i mimo kilkuletnich starań, mimo wielokrotnych wyjazdów i niezliczonych godzin wyczekiwań pod drzwiami rozmaitych urzędów – otrzymano odpowiedź odmowną. I działanie nie przyniosło zmiany decyzji. Wielkie było rozżalenie i gorycz mieszkańców, którzy zgromadzili już podstawowe materiały budowlane (kamienie, wapno) na terenie ofiarowanym pod kościół. Materiały te długo leżały nietknięte, wreszcie sprzedano je i stanisławianie z ciężkim sercem patrzyli jak plac pustoszeje. Pole zaorano i wydawać by się mogło, że wszelka nadzieja została pogrzebana. Ludzi odchodzili z tego świata, nie doczekawszy się spełnienia marzeń o świątyni, rosły nowe pokolenia. Tymczasem trzeba było jeszcze ofiary, pewnych wyrzeczeń, pewnych poświęceń aby na tym miejscu mógł stanąć Dom Boży.
Ponowne starania o przeniesienie zabytkowego kościółka, tym razem z Tłuczani, rozpoczynają mieszkańcy tych wsi. I znowu formuje się grupa ludzi, oddanych bez reszty sprawie budowy kościoła – zarówno spośród starszego pokolenia (członków dawnego Komitetu), jak i spośród ludzi młodych, którzy swój los związali z losem wsi rodzinnej. Staraniom tym przewodzi i kieruje nimi ksiądz Eugeniusz Łudzik – proboszcz kościoła w Marcyporębie (pięknie odrestaurowanego za jego probostwa). Sprawa kościoła napotyka podobne przeszkody i utrudnienia jak przed 30-stu laty, ale efekt końcowy jest inny: uzyskanie zgody na przeniesienie zabytkowego kościoła.
Jest to pierwszy zwycięski etap w walce o kościół w Stanisławiu. Towarzyszy tej walce atmosfera nieufności i niewiary w powodzenie przedsięwzięcia, gdyż mieszkańcy wsi już raz się zawiedli, zbyt boleśnie przeżyli niedawną utratę nadziei. Jednak lody nieufności powoli kruszeją, coraz więcej ludzi wyraża pełne poparcie dla budowy kościoła. W międzyczasie udaje się uzyskać zezwolenie na budowę kościoła nowego w związku z trudnościami z przeniesieniem cennego zabytkowego kościółka.
Okazało się, że łatwiej było przezwyciężyć formalne trudności, niż przekształcić świadomość ludzi. Ks. Łudzik – myśląc perspektywicznie – od początku zamierzał budować kościół dla całego Stanisława, co podkreślał we wszystkich swych wypowiedziach. Tym tłumaczy się projektowana wielkość obiektu sakralnego, a także usytuowanie go w pobliżu obu wsi Stanisław. Jednakże zrozumiałe przywiązanie ludności do macierzystej parafii i kościoła w Marcyporębie i Zebrzydowicach, więź duchowa jaka wytworzyła się przez pokolenia z tymi ośrodkami, pamięć, że na tamtejszych cmentarzach spoczywają doczesne szczątki bliskich zmarłych – wszystko to sprawiało, że wielu stanisławianom niełatwo było myśleć o „przeniesieniu” się do innego Domu Bożego. Trzeba było uszanować uczucia tych ludzi, nie przecinać zbyt boleśnie tych więzów, pozostawić to działaniu czasu i łaski Opatrzności. Tak też uczyniono, koncentrując wszystkie wysiłki ludzi chętnych, pełnych dobrej woli na przygotowaniach do budowy. Skądinąd bowiem udział w budowaniu świątyni łączył i jednoczył ludzi, dawał doskonałą okazję do formowania się nowej wspólnoty kościelnej, tworzył nowe więzy. Tak zrodziła się myśl o utworzeniu w przyszłości parafialnego ośrodka duszpasterskiego.
Wiele było obaw czy budowa nie jest przedsięwzięciem ponad siły i możliwości materialne mieszkańców, wiele zwątpień w powodzenie tych planów. Ksiądz Łudzik – człowiek pełen poświęcenia i ogromnej pracowitości – zachęcał ludzi, prosił, a nawet gromił, głęboko przejęty misją, jaką miał do spełnienia. Zawsze podkreślał, że pierwszym budowniczym tego kościoła jest Bóg. Modlił się żarliwie do Matki Najświętszej o opiekę nad budową, obrawszy ją za patronkę nowej świątyni.

Tekst i zdjęcie na podstawie zapisów w kronice parafialnej.

Loading